Wiedziony czystą ciekawością przeczytałem artykuł o polskiej arystokracji ( "elitach postszlacheckich") nr 1/2012). Bardzo chętnie usłyszałbym co jako socjologowie o nim sądzicie. Z jednej strony odrzuca mnie język drugiej części(np. dziwaczne dla mnie wykorzystanie Wittgensteina), z drugiej przeczytałem go do końca i z zainteresowaniem. Zastanawiam nad obrazem tej grupy, który został "odmalowany". Fragmenty wypowiedzi respondentów nie stawiają chyba ich autorów w najlepszym świetle (czytelnicy nie-arystokraci są potencjalnymi chamami), a wybiera się chyba wypowiedzi nie tylko barwne, ale i jakoś reprezentatywne? Wprawdzie autorzy piszą, że "rozproszona struktura ideologiczna" nie jest wyartykułowana przez członków rodziny w sposób jawny i metodyczny, ale zastanawiam się, czy w tym obrazie nie zabrakło odcieni, o ile w ogóle jest tam więcej barw niż jedna. Gdy skończyłem czytać, wróciłem do wspaniałych dzienników Z. Mycielskiego (sam ze sławnego rodu i pisał o swoich dziurawych butach, w których chodził w Polsce, to na Zachodzie był podejmowany w świetnych domach) i jego ciekawego opisu spotkania z Januszem Radziwiłłem w latach 60. Przy okazji wyraził żal, że polscy pisarze, w przeciwieństwie do francuskich i z wyjątkiem Sienkiewicza i Weyssenhoffa, nie znają arystokracji. Pozwolę sobie na zuchwałe, bo nie-socjologa, pytanie: Czy tylko pisarze?
Czytałam ten artykuł, podobał mi się, ale ja w ogóle bardzo lubię teksty Zaryckiego. Często budzą one opór, bo zawierają zdecydowane, czasem kontrowersyjne sądy, bez zwykłej w świecie nauki ostrożnej uprzejmości i milionów zabezpieczeń. Stąd budzą żywe reakcje, często bunt, opór (też i we mnie). Ale to też lubię, bo jest punkt zaczepienia do dyskusji. Temat "resztek" arystokracji w Polsce bardzo mnie interesuje, bo w Gdańsku niewiele mamy znaków, że w ogóle w Polsce istniała. Kiedy jadę do Warszawy czy Krakowa niektóre pałace, nazwy ulic, parki, cmentarze przenoszą mnie w jakąś inną przeszłość. Znam też paru przedstawicieli artystokratycznych rodzin i fascynuje mnie u nich słabo uchwytny, ale jednak charakterystyczny etos. Dystynkcja w postaci niesmaku, kiedy ktoś łapczywie je, zapominając o gościach i żonie, może zakrawać na jakiś snobizm. Ale na tym polega czar arystokracji, że równie arystokratyczna jest zdolność do poświęceń, zachowania godności i wiary w najgorszych warunkach. Wtedy ta kontrola nad własnym łakomstwem przy stole byłaby tym samym rodzajem kontroli nad własnym ciałem, który w innych warunkach pozwala ratować innych (i siebie) od załamania czy śmierci. Pięknym dla mnie przykładem jest reportaż Marka Millera "Arystokracja" o rodzinie szlacheckiej w łagrze w Krasnogorsku. Dystynkcja polegałaby na rozpoznawaniu podobnych, na których będzie można liczyć w chwili próby. Fajnie można sobie oglądać arystokratów na facebooku, Zarycki bywa czasem z nimi. Zwraca uwagę obecność ludzi starych na stronach fb młodzieży. A Ty sam Maciek? Coś Ty mi pachniesz arystokratycznym etosem :) Jeśli chodzi o metodę badania, to masz rację, można mieć podejrzenia, że nie pokazuje całego obrazu i że nie jest to obraz w pełni sprawiedliwy - ale nie może być. Jakoś nie widzę innej metody. Cieszę się, że artykuł w ogóle coś ciekawego pokazuje i podejmuje ten temat, bardzo, zdaje mi się, w Polsce ważny. Dorota
Podoba mi, co piszesz o samoopanowaniu przejawiającym się i przy stole, i w przykładowym łagrze. Pytanie, czy to rzeczywiście jest rys dla tej grupy charakterystyczny. To jest pytanie na serio, czyli nie znam odpowiedzi ani ku żadnej się nie skłaniam. Autorzy piszą, że są na początku swoich badań, ale nie wyobrażam sobie, żeby nie sięgnęli do sposobu postrzegania własnych korzeni przez twórców i intelektualistów. Przecież krąg Giedroycia to karmazyni: Czapski, Stempowski, Miłosz, chyba Bobkowski, Mieroszewski, Jeleński, jakoś tam Gombrowicz. Pozornie mieli do nich [korzeni] stosunek swobodny (oprócz Gombrowicza z pewnością), ale myślę, że sprawa jest bardziej skomplikowana. Dla odmiany w Londynie siedzieli ci zakochani w swojej przeszłości i przodkach. Być może taki właśnie, zbyt "londyński", jest ten obraz z artykułu. A może jednak jest prawdziwy? Taki demokrata jak Mycielski jest bardzo ciekawy, gdy opisuje różne swoje spotkania z "poszerzoną rodziną". Przytoczę jeden fragment, gdy odwiedził swojego krewnego (1965 r.) "Staś w ciasnym pokoiku na legowisku dogorywa pod orderami pradziadków z powstań, pod rozkazami generałów Skrzyneckich, i Dembińskich (...) Wygląda w tym opuszczonym łóżku jak wielka ruina. Jego wielkopański gest, słowo i wygląd, ten spokój i pewna powolność, które jest cechą zachowania się arystokratów - wszystko to nabrało znaczenia, stało się prawdziwe w tym łóżku i osamotnieniu". Jego dystans jest widoczny w tym ostatnim zdaniu. W takich tekstach warto chyba szperać, może listach. Nie krytykuję metody, jakie mam do tego kwalifikacje w końcu, ale zastanawiam się nad adekwatnością interpretacji. Może właściwszym, bo pełniejszym sposobem opisu jest literatura piękna? Ja pachnę etosem?:-) No, tutaj Twój nos Cię zwodzi:-) (na szczęście czy niestety? - pytam sam siebie). Ktoś przecież musiał być w tych 90% nieherbowych, kto dla nich gotował, uczył ich dzieci i zarządzał ich majątkami. Ten zapach to może być woń odbita, bo u nas na WPiA o dwóch kolegach z niebieską krwią wiem na pewno, ale zwolenników monarchii spotkać można chyba w każdym roczniku studentów prawa. Nie wiem, co mnie tak wzięło na pisanie. Wygląda na to, że mnie też temat interesuje. Ciekawe może być samo to nasze zainteresowanie. Jakich przekonań o świecie jest przejawem?
Po tym, jak w czasach reformacji dokonał się ruch anty rytuałom w religii, Emile Durkheim i Mary Douglas między innymi zrobili zwrot ku formom jako ważnym wyrazom religijności. Może zainteresowanie arystokracją jest podobnym poszukiwaniem odpowiedzi na pytanie, jaki jest właściwie status form kulturowych i towarzyskich? Może za znienawidzoną powszechnie "formą" kryje się nieco głębszy i bardziej prawdziwy sens niż tylko wywyższanie się i sztuczność? Pytam nie tylko w związku z arystokracją, ale w związku z relacjami społecznymi w wielu kontekstach - rodzinnych, edukacyjnych, zawodowych, politycznych. Trudno na przykład uczyć dzieci, aby były dobre, mądre, uczciwe, zdrowe - natomiast łatwo pilnować, aby mówiły dzień dobry i myły ręce. Obudził się we mnie taki niespodziewany dla mnie samej szacunek do form i tęsknota za formą. Zwłaszcza, jak słyszę ciągle, że kultura jest czymś, czego nie można zdefiniować. Choć z drugiej strony wcale nie dziwi mnie chęć ucieczki przed zbyt silną formą. Oba kierunki ruchu są ważne i społecznie, i jednostkowo. Dorota
Wiedziony czystą ciekawością przeczytałem artykuł o polskiej arystokracji ( "elitach postszlacheckich") nr 1/2012). Bardzo chętnie usłyszałbym co jako socjologowie o nim sądzicie.
OdpowiedzUsuńZ jednej strony odrzuca mnie język drugiej części(np. dziwaczne dla mnie wykorzystanie Wittgensteina), z drugiej przeczytałem go do końca i z zainteresowaniem. Zastanawiam nad obrazem tej grupy, który został "odmalowany". Fragmenty wypowiedzi respondentów nie stawiają chyba ich autorów w najlepszym świetle (czytelnicy nie-arystokraci są potencjalnymi chamami), a wybiera się chyba wypowiedzi nie tylko barwne, ale i jakoś reprezentatywne? Wprawdzie autorzy piszą, że "rozproszona struktura ideologiczna" nie jest wyartykułowana przez członków rodziny w sposób jawny i metodyczny, ale zastanawiam się, czy w tym obrazie nie zabrakło odcieni, o ile w ogóle jest tam więcej barw niż jedna.
Gdy skończyłem czytać, wróciłem do wspaniałych dzienników Z. Mycielskiego (sam ze sławnego rodu i pisał o swoich dziurawych butach, w których chodził w Polsce, to na Zachodzie był podejmowany w świetnych domach) i jego ciekawego opisu spotkania z Januszem Radziwiłłem w latach 60. Przy okazji wyraził żal, że polscy pisarze, w przeciwieństwie do francuskich i z wyjątkiem Sienkiewicza i Weyssenhoffa, nie znają arystokracji. Pozwolę sobie na zuchwałe, bo nie-socjologa, pytanie: Czy tylko pisarze?
Przepraszam, nie podpisałem się.
UsuńMaciek Wojciechowski
Czytałam ten artykuł, podobał mi się, ale ja w ogóle bardzo lubię teksty Zaryckiego. Często budzą one opór, bo zawierają zdecydowane, czasem kontrowersyjne sądy, bez zwykłej w świecie nauki ostrożnej uprzejmości i milionów zabezpieczeń. Stąd budzą żywe reakcje, często bunt, opór (też i we mnie). Ale to też lubię, bo jest punkt zaczepienia do dyskusji. Temat "resztek" arystokracji w Polsce bardzo mnie interesuje, bo w Gdańsku niewiele mamy znaków, że w ogóle w Polsce istniała. Kiedy jadę do Warszawy czy Krakowa niektóre pałace, nazwy ulic, parki, cmentarze przenoszą mnie w jakąś inną przeszłość. Znam też paru przedstawicieli artystokratycznych rodzin i fascynuje mnie u nich słabo uchwytny, ale jednak charakterystyczny etos. Dystynkcja w postaci niesmaku, kiedy ktoś łapczywie je, zapominając o gościach i żonie, może zakrawać na jakiś snobizm. Ale na tym polega czar arystokracji, że równie arystokratyczna jest zdolność do poświęceń, zachowania godności i wiary w najgorszych warunkach. Wtedy ta kontrola nad własnym łakomstwem przy stole byłaby tym samym rodzajem kontroli nad własnym ciałem, który w innych warunkach pozwala ratować innych (i siebie) od załamania czy śmierci. Pięknym dla mnie przykładem jest reportaż Marka Millera "Arystokracja" o rodzinie szlacheckiej w łagrze w Krasnogorsku.
UsuńDystynkcja polegałaby na rozpoznawaniu podobnych, na których będzie można liczyć w chwili próby. Fajnie można sobie oglądać arystokratów na facebooku, Zarycki bywa czasem z nimi. Zwraca uwagę obecność ludzi starych na stronach fb młodzieży. A Ty sam Maciek? Coś Ty mi pachniesz arystokratycznym etosem :)
Jeśli chodzi o metodę badania, to masz rację, można mieć podejrzenia, że nie pokazuje całego obrazu i że nie jest to obraz w pełni sprawiedliwy - ale nie może być. Jakoś nie widzę innej metody. Cieszę się, że artykuł w ogóle coś ciekawego pokazuje i podejmuje ten temat, bardzo, zdaje mi się, w Polsce ważny.
Dorota
Dorota, jesteś niezawodna.
UsuńPodoba mi, co piszesz o samoopanowaniu przejawiającym się i przy stole, i w przykładowym łagrze. Pytanie, czy to rzeczywiście jest rys dla tej grupy charakterystyczny. To jest pytanie na serio, czyli nie znam odpowiedzi ani ku żadnej się nie skłaniam.
Autorzy piszą, że są na początku swoich badań, ale nie wyobrażam sobie, żeby nie sięgnęli do sposobu postrzegania własnych korzeni przez twórców i intelektualistów. Przecież krąg Giedroycia to karmazyni: Czapski, Stempowski, Miłosz, chyba Bobkowski, Mieroszewski, Jeleński, jakoś tam Gombrowicz. Pozornie mieli do nich [korzeni] stosunek swobodny (oprócz Gombrowicza z pewnością), ale myślę, że sprawa jest bardziej skomplikowana. Dla odmiany w Londynie siedzieli ci zakochani w swojej przeszłości i przodkach. Być może taki właśnie, zbyt "londyński", jest ten obraz z artykułu. A może jednak jest prawdziwy? Taki demokrata jak Mycielski jest bardzo ciekawy, gdy opisuje różne swoje spotkania z "poszerzoną rodziną". Przytoczę jeden fragment, gdy odwiedził swojego krewnego (1965 r.)
"Staś w ciasnym pokoiku na legowisku dogorywa pod orderami pradziadków z powstań, pod rozkazami generałów Skrzyneckich, i Dembińskich (...) Wygląda w tym opuszczonym łóżku jak wielka ruina. Jego wielkopański gest, słowo i wygląd, ten spokój i pewna powolność, które jest cechą zachowania się arystokratów - wszystko to nabrało znaczenia, stało się prawdziwe w tym łóżku i osamotnieniu". Jego dystans jest widoczny w tym ostatnim zdaniu. W takich tekstach warto chyba szperać, może listach. Nie krytykuję metody, jakie mam do tego kwalifikacje w końcu, ale zastanawiam się nad adekwatnością interpretacji. Może właściwszym, bo pełniejszym sposobem opisu jest literatura piękna?
Ja pachnę etosem?:-) No, tutaj Twój nos Cię zwodzi:-) (na szczęście czy niestety? - pytam sam siebie). Ktoś przecież musiał być w tych 90% nieherbowych, kto dla nich gotował, uczył ich dzieci i zarządzał ich majątkami. Ten zapach to może być woń odbita, bo u nas na WPiA o dwóch kolegach z niebieską krwią wiem na pewno, ale zwolenników monarchii spotkać można chyba w każdym roczniku studentów prawa.
Nie wiem, co mnie tak wzięło na pisanie. Wygląda na to, że mnie też temat interesuje. Ciekawe może być samo to nasze zainteresowanie. Jakich przekonań o świecie jest przejawem?
Maciek
Po tym, jak w czasach reformacji dokonał się ruch anty rytuałom w religii, Emile Durkheim i Mary Douglas między innymi zrobili zwrot ku formom jako ważnym wyrazom religijności. Może zainteresowanie arystokracją jest podobnym poszukiwaniem odpowiedzi na pytanie, jaki jest właściwie status form kulturowych i towarzyskich? Może za znienawidzoną powszechnie "formą" kryje się nieco głębszy i bardziej prawdziwy sens niż tylko wywyższanie się i sztuczność? Pytam nie tylko w związku z arystokracją, ale w związku z relacjami społecznymi w wielu kontekstach - rodzinnych, edukacyjnych, zawodowych, politycznych. Trudno na przykład uczyć dzieci, aby były dobre, mądre, uczciwe, zdrowe - natomiast łatwo pilnować, aby mówiły dzień dobry i myły ręce. Obudził się we mnie taki niespodziewany dla mnie samej szacunek do form i tęsknota za formą. Zwłaszcza, jak słyszę ciągle, że kultura jest czymś, czego nie można zdefiniować. Choć z drugiej strony wcale nie dziwi mnie chęć ucieczki przed zbyt silną formą. Oba kierunki ruchu są ważne i społecznie, i jednostkowo.
UsuńDorota