12 marca 2013

Studencie masz prawo!

Podoba Wam się kampania?

4 komentarze:

  1. Generalnie jestem zdecydowanie za tym, aby student na uczelni czuł się u siebie, czuł, że warto studiować i czerpał radość z kontaktów z innymi studentami i pracownikami nauki. Prawa jednak są dwustronne. Nie podoba mi się tonacja zapisów, którą ja odczytuję jako przekaz - studencie, Ty tu rządzisz, możesz wyrzucać wykładowców, którzy ci się nie podobają. Dokop im, jeśli masz ochotę. Byłabym za zmianami w przestrzeni uczelni i terenów wokół uczelni, aby studenci organizowali tam swój czas poza zajęciami, żeby pracowali na uczelni w czasie studiów w różnych funkcjach i żeby relacje na linii student-pracownik uczelni były oparte w 100% na wzajemnym szacunku i życzliwości. Nie chodzi o konfliktowanie środowiska i budowanie dwóch opozycyjnych grup lecz walkę o wspólny interes, promowanie i docenianie wykształcenia w prawie i na rynku pracy.
    Dorota

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie, też mam poczucie, że trochę to jątrzące jest i raczej pod hasłem "usługodawca-klient", a nie "wspólnota". Podczas moich studiów źle rozumiana władza (nawet samowola) wykładowcy funkcjonowała, teraz wahadełko odchyla się w drugą stronę - gdzie środek, gdzie jakaś przestrzeń wspólna?

    OdpowiedzUsuń
  3. Eh, to urynkowienie...
    Podpisuję się pod Waszymi wpisami. Jedno wiem na pewno, ten przekaz będzie od nas wymagał dużo mądrości (głównie życiowej). Jest to wyzwanie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Przede wszystkim czytając program odnoszę wrażenie, że jego autorzy nie mówią zupełnie o uczelniach w kontekście działalności naukowej, a skupiają się jedynie na ich działalności edukacyjnej, zorientowanej na rynek pracy. Traktowanie studiów jak kurs obsługi wózka widłowego nie wpływa raczej pozytywnie na stosunki wykładowca-student i nie sprzyja tworzeniu wspólnoty. Wymagałoby to większego zainteresowania studentów czymkolwiek innym niż tylko zdobyciem dyplomu i wpisaniem sobie ukończonych studiów do CV.

    Co zaś się tyczy punktu 7. i dokopywania wykładowcom - ten punkt jest szczególnie niebezpieczny. Jako osobie nadal studiującej w czasach samowoli studentów ciężko mi nie zauważyć, że "ocenianie" wykładowców za pomocą ankiet ewaluacyjnych itd. często odbywa się nie na podstawie wartości merytorycznej zajęć, ale subiektywnych czynników. Student bierze pod uwagę otrzymywane oceny, wymagania przedmiotowe (czy dużo mu zadają) albo to, czy wykładowca zwraca mu uwagę, bo nieodpowiednio zachowuje się na zajęciach. Gdyby studencki ideał wykładowcy nie wyglądał bardzo często tak, że najlepiej jakby wszystkie zajęcia były odwoływane, a nauczyciel akademicki na sam koniec wstawiałby wszystkim piątki za to, że żyją to tego typu prawa miałyby większą rację bytu.

    OdpowiedzUsuń