Refleksje po debacie zorganizowanej 18.05.2012 przez gdańską świetlicę Krytyki Politycznej we wrzeszczańskiej Bibliotece Manhattan.
Tematem spotkania były projekty budowy tzw. Drogi Czerwonej, mającej - w zamierzeniu zafascynowanych modernizmem planistów miejskich z lat 50-60-tych XX wieku - stanowić alternatywną wobec ciągu al. Grunwaldzkiej trasę przecinającą Trójmiasto.
Z powodu istniejących planów od kilkudziesięciu lat pas miejski przeznaczony pod rzekomą budowę drogi pozostawiony jest w zawieszeniu jako tzw. rezerwa (przestrzeń niedoinwestowana, zaniedbana, której mieszkańców pozbawia się możliwości planowania przyszłości, uniemożliwia wykup mieszkań komunalnych i w imię "ewentualnych planów" skazuje na stan zawieszenia). Debacie towarzyszyły wystąpienia dotyczące nowoczesnej urbanistyki, sposobów planowania miast europejskich i amerykańskich, a także konsekwencji takich, a nie innych wyborów planistycznych. W praktyce więc rzecz nie dotyczyła drogi, którą - jeśli w ogóle - ma powstać nawczesniej w latach 30-te XXI wieku. Spotkanie stało się raczej przyczynkiem do szerszej dyskusji pod hasłem - "jakie miasto" oraz "czyje miasto"? Duże, "rozłożyste" miasto pełne tras szybkiego ruchu, estakad, parkingów i samochodów, czy też miasto zwarte, żyjące, sprzyjające różnym mieszkańcom (w tym dzieciom i osobom starszym) oraz różnym rodzajom mobilności (w tym pieszej)? Wiedza naukowa (reprezentowana przez obecnych na spotkaniu Tomasz Larczyńskiego, dr Tomasza Rozwadowskiego i dr Piotra Kuropatwińskiego), doświadczenia miast europejskich i amerykańskich (gdzie niejednokrotnie żałuje się niegdysiejszego inwestowania w zabijające tkankę miejską szerokie przelotówki i próbuje zamieniać je w przestrzenie o innych funkcjach) oraz przekonania obecnych na spotkaniu mieszkańców ułożyły się w jednoznaczny wzór - opozycji wobec urzędniczych planów i wyobrażeń dotyczących tego, czym powinno być miasto Gdańsk. Z mojej perspektywy, nie do końca bezstronnej, wydarzenie okazało się być z jednej strony budujące - jako okazja do refleksji na temat lokalnej obywatelskości. Pozytywne zaskoczenie stanowiła bowiem konfrontacja (używam tego słowa celowo) mieszkańców z urzędnikami w tym sensie, że ci pierwsi zaprezentowali się nie jako roszczeniowi "krzykacze" (przyznam, że do pewnego stopnia tego się spodziewałam... - błąd), a świadomi, pytający, krytykujący, umiejący się wypowiadać i działający obywatele. Z drugiej strony, otwarcie mówię o tym, że smutkiem napawa mnie płynąca ze strony władz miejskich pewność swego, przy jednoczesnym anachronizmie takiej, a nie innej wizji miasta (o ile można tu użyć słowa wizja). Być może w tej debacie zabrakło, prócz wypowiedzi historyka, urbanisty, architekta, specjalisty od transportu - głosu socjologa. Zapraszam do dyskusji na temat tego, jaki ten głos powinien być i czego dotyczyć.
Z powodu istniejących planów od kilkudziesięciu lat pas miejski przeznaczony pod rzekomą budowę drogi pozostawiony jest w zawieszeniu jako tzw. rezerwa (przestrzeń niedoinwestowana, zaniedbana, której mieszkańców pozbawia się możliwości planowania przyszłości, uniemożliwia wykup mieszkań komunalnych i w imię "ewentualnych planów" skazuje na stan zawieszenia). Debacie towarzyszyły wystąpienia dotyczące nowoczesnej urbanistyki, sposobów planowania miast europejskich i amerykańskich, a także konsekwencji takich, a nie innych wyborów planistycznych. W praktyce więc rzecz nie dotyczyła drogi, którą - jeśli w ogóle - ma powstać nawczesniej w latach 30-te XXI wieku. Spotkanie stało się raczej przyczynkiem do szerszej dyskusji pod hasłem - "jakie miasto" oraz "czyje miasto"? Duże, "rozłożyste" miasto pełne tras szybkiego ruchu, estakad, parkingów i samochodów, czy też miasto zwarte, żyjące, sprzyjające różnym mieszkańcom (w tym dzieciom i osobom starszym) oraz różnym rodzajom mobilności (w tym pieszej)? Wiedza naukowa (reprezentowana przez obecnych na spotkaniu Tomasz Larczyńskiego, dr Tomasza Rozwadowskiego i dr Piotra Kuropatwińskiego), doświadczenia miast europejskich i amerykańskich (gdzie niejednokrotnie żałuje się niegdysiejszego inwestowania w zabijające tkankę miejską szerokie przelotówki i próbuje zamieniać je w przestrzenie o innych funkcjach) oraz przekonania obecnych na spotkaniu mieszkańców ułożyły się w jednoznaczny wzór - opozycji wobec urzędniczych planów i wyobrażeń dotyczących tego, czym powinno być miasto Gdańsk. Z mojej perspektywy, nie do końca bezstronnej, wydarzenie okazało się być z jednej strony budujące - jako okazja do refleksji na temat lokalnej obywatelskości. Pozytywne zaskoczenie stanowiła bowiem konfrontacja (używam tego słowa celowo) mieszkańców z urzędnikami w tym sensie, że ci pierwsi zaprezentowali się nie jako roszczeniowi "krzykacze" (przyznam, że do pewnego stopnia tego się spodziewałam... - błąd), a świadomi, pytający, krytykujący, umiejący się wypowiadać i działający obywatele. Z drugiej strony, otwarcie mówię o tym, że smutkiem napawa mnie płynąca ze strony władz miejskich pewność swego, przy jednoczesnym anachronizmie takiej, a nie innej wizji miasta (o ile można tu użyć słowa wizja). Być może w tej debacie zabrakło, prócz wypowiedzi historyka, urbanisty, architekta, specjalisty od transportu - głosu socjologa. Zapraszam do dyskusji na temat tego, jaki ten głos powinien być i czego dotyczyć.
Agata
Co do doświadczeń amerykańskich, to rzeczywiście żałuje się. Gdyby ktoś z Was był zainteresowany, to dysponuję książką: Jane Jacob, The Death And Life of Great American Cities (I wydanie 1961)
OdpowiedzUsuńA co do pewności władz miejskich, to zawsze się przy takich okazjach zastanawiam, co należy zrobić, by wymusić, wywołać otwartość drugiej strony, było nie było, debaty.
Maciek Wojciechowski